Moje osiemnaste urodziny były najlepszymi, jakie przeżyłam kiedykolwiek. Poranek wydawał się być monotonny, południe również, jednak po powrocie ze szkoły zaczęło być z górki.
O, faktycznie... Mieszkałam z rodziną niedaleko gór, dlatego też miałam piękne widoki z okna. Szkoła mieściła się niedaleko, chodziłam spacerem otoczona jak zawsze pozytywnymi myślami. Byłam wychowana na dobrego człowieka, przejawiało się to w moich stosunkach międzyludzkich. Nie ukrywałam tego, że rówieśnicy mnie lubią, uwielbiałam kontakt z nimi. Od dziecka miałam kontakt z ludźmi, dlatego nie zważając na okoliczności i miejsce, rozmawiałam z nimi, niezależnie od tego, czy był to kościół, czy lekcja.
Jako osiemnastolatka czułam się.. normalnie, to tylko kolejny 'przełomowy' dzień. Nie czułam się starzej, gdyż kilkanaście godzin nie jest w stanie nadrobić roku. Zmieniałam się przez te dwanaście miesięcy, mogłabym uważać, że każdy dzień jest moimi urodzinami, bo codziennie uczę się czegoś nowego i dokonuję zmian, lub wyborów.
Urodziny. Od dziesięciu lat to słowo kojarzy mi się z dniem, który zmienił wiele rzeczy.
Zawołałam rodzinę na kolację. Powitałam uśmiechem córkę i męża. Byli szczęśliwi tak, jak i ja. Uwielbiałam spędzać czas z nimi, czułam, że gdzieś należę, że jestem potrzebna. Zakopałam przeszłość i zaczęłam od nowa, jak każdego dnia.
♦♦♦
-Nie, Liam, nie pójdę z tobą nigdzie..- zaśmiałam się do mojego przyjaciela. Znaliśmy się w sumie przez naszych rodziców, którzy są kuplami ze szkoły. Gdy miałam cztery lata, mama przyprowadziła mi do pokoju chłopaka, co kompletnie mnie zdziwiło. Byłam trochę przestraszone, bo żadna z moich przyjaciółek nie miała kontaktu z płcią przeciwną, pominąwszy nauczyciela od wf'u. Do tej pory trzymaliśmy się razem, mimo iż moją mamę trochę to przerażało. Nie miałam innych przyjaciół, oprócz Liama, byłam zżyta z rodziną, co oznaczało, że do niej należał. W głębi serca na prawdę go kochałam. Popatrzył na mnie wzrokiem zbitego szczeniaka, usiłował kryć uśmiech, jednak dołeczki w policzkach zdradzały jego mimikę.
-Ale dlaczego nie chcesz tego zrobić? Rosie, mój kwiatku.. Proszę..!- jęknął zrezygnowany. Tak strasznie chciałam się zgodzić, oboje wiedzieliśmy, że to zrobię, chciałam potrzymać go w niepewności, której oboje względem siebie nie czuliśmy. Był cudowny, skryty, otwarty tylko dla swojej Rose. Popatrzył na mnie z uwagą i uśmiechnął się spuszczając wzrok.
-Popatrz na mnie, nie odwracaj się!- wrzasnęłam, udając powagę. Nie lubiłam, gdy zawstydzał się w moim towarzystwie, jednak byłam z niego dumna. Miał odwagę przebywać ze mną, mimo, że półgłówki z jego rocznika uwielbiały chodzić na piwo do baru. Nie kręciło go to, uwielbiał mnie wysłuchiwać, wiedziałam to. Siedział nad sudoku i po prostu słuchał. Miał podzielną uwagę, na co dowodziły jego stopnie w szkole. Potrafił oglądać telewizję i śledzić tekst skupiając się na obu tych czynnościach.
-Pod warunkiem, że pójdziesz...
-Chodź!- pociągnęłam za jego rękę, okazało się, że za mocno, bo znaleźliśmy się bardzo blisko siebie. Rozchyliłam usta ze zdziwienia i po prostu się w niego wpatrywałam. Poczułam się, jakby moja egzystencja została zawieszona, jakbym była w stanie przejściowym. Jego źrenice napęczniały jak gąbka, oddech stał się szybszy. Uśmiechnął się delikatnie, a ja.. -No idziemy!-... wybuchnęłam śmiechem, kontynuując wędrówkę przed siebie. Nienawidziłam chodzić na łąkę, nie lubiłam chodzenia po naszej kładce, jednak robiłam to dla niego, bo wiedziałam, jak bardzo go to uszczęśliwia. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, ze nadal nasze palce są splecione, poczułam wewnętrzną siłę, która dyktowała mi zaprzestanie na uścisku przy powitaniu. Tak cholernie tego nie chciałam.
Gdy doszliśmy na miejsce nie było fajerwerków, żadnych rurek do dmuchania, czy nawet śpiewania 'sto lat'. Liam szedł w tym momencie przede mną, odwracał się co jakiś czas, by posłać mi mimochodem uśmiech. Uwielbiałam mu się przyglądać. Miał ciemne włosy, w rezultacie miał zarost, który dodawał mu.. Kurde, dodawał mu wszystkiego. Czesał się schludnie, jednak nadzwyczajnie mu to pasowało. Niebieskie oczy okryte wachlarzem długich rzęs, prosty nos, oraz pełne usta barwy bliżej nieokreślonej. Byliśmy przeciwieństwami, jednak nie przejmowałam się tym ani razu bo idealnie się dopełnialiśmy.
-Masz osiemnaście lat. Mam się cieszyć, czy zaczęć płakać, bo nasz koniec jest bliski?- zaśmiał się. Wiedziałam, że w głębi duszy martwi się, że wyrośniemy z siebie. -Znajdziesz pięknego mężczyznę, będziesz miała dwójkę dzieci, którym podarujesz swoje pamiętniki.. Życzę ci tego.. Chciałbym, abyś była szczęśliwa, gdziekolwiek się znajdujesz. Zawsze będę gotowy cię znaleźć. To moja obietnica, Rosie..
-Jesteś kochany, teraz pokaż mi coś super, bo znając ciebie.. odwaliłeś coś.. -Gdy nie skomentowałam jego wypowiedzi, zauważyłam w tych błękitnych oczach żal, smutek. Nie mogłam już tego zmienić. Nasze minuty minęły. Rozglądałam się uważnie z nadzieją, że ujrzę rąbek tego, co przygotował.
-Wybacz, ale nie mam dla ciebie nic, oprócz piknikowego kosza wypełnionego pomidorami i wafelkami orzechowymi.. -podszedł pod zawalone drzewo, na którym zawsze siedzieliśmy. Wyjął spod niego wiklinowy kosz nakryty serwetką w kratkę. Starał się. Postawił go na ziemi, ponowił swoją poprzednią czynność i przyniósł biały koc, który rozścielił. Stałam z rękami założonymi pod piersiami i czekałam, aż zrobi coś nadzwyczajnego, on jednak usiadł na prowizorycznym posłaniu i uśmiechnął się promiennie ukazując przy tym swoje idealnie proste, białe zęby okryte metalowym drucikiem. Nosił aparat od roku.
-Och, Rosie, ja wiem, że spodziewałaś się czegoś, co mógłby dostarczyć ci każdy normalny chłopak, ale kompletnie nie spodziewałem się, że już wyrosłaś z radości z naszych wspólnych chwil. Wolałabyś koncert rockowy, albo wypad do kina, jednak ja wybrałem zadupie pełne robali. Przepraszam, zbierzmy to i chodźmy do kina, jestem kompletnym kretynem, jak mogłem się nie domyśleć.
-Przestań, okej?! Nie powiedziałam, że nie podoba mi się to, co zrobiłeś. To po prostu do ciebie nie podobne. Jest coś jeszcze, wiem to... Liam, zrób to teraz, nie chcę się domyślać..- burknęłam. Uśmiechnął się nieufnie i wyciągnął z kieszeni srebrne pudełeczko otoczone różową kokardą. Trzymał je w dłoniach chwilę, potem oznajmił, że powinnam otworzyć to w domu. Przystałam na jego propozycję, schowawszy podarunek do torebki zajęłam się rozkładaniem talerzyków na kocu. Spojrzałam w niebo i dostrzegłam potężne, deszczowe culumbusy. Rzuciłam sceptycznie wzrokiem na zachodzące słońce i w głębi duszy zaczęłam błagać Boga, by się nie rozpadało, jednak miał swoje zamiary, bo usłyszałam grzmot.
-Ciesz się, cholero...- szepnęłam niedosłyszalnie do stwórcy, a on, jakby na złość, spuścił pierwszą kroplę na moją dłoń. Wzięłam głęboki wdech. - Liam, ja się nigdzie nie wybieram, zostaję tutaj, rozumiesz? Zostajemy tutaj.
-A co jeśli..-Nie pozwoliłam mu dokończyć. Wzięłam go za rękę i zbiegłam w dół rzeki. Weszłam pod kładkę nie zważając na pozostawiony tobołek nieopodal nas. Biedne wafelki.
Położyłam się na suchej ziemi bagatelizując komentarze mojego kompana. Śmiałam się głośniej, niż powinnam, nie umiałam się opanować. Byłam taka szczęśliwa! Leżeliśmy tak około godziny, dopóki ulewa nie ustąpiła. Podeszłam do naszego posłania i prychnęłam z kpiną. Przekrzywiłam głowę i spojrzałam zdezorientowana na Liama. Jego twarz była oświetlana przez subtelne promienie zachodzącego słońca, które dawały mi do zrozumienia, że muszę podejść bliżej. Tak też zrobiłam. Moja twarz znajdowała się trzy centymetry od jego, a moje spojrzenie przewiercało nasze buty. Uniósł palcem wskazującym mój podbródek a od samego dotyku tego człowieka przeszedł mnie dreszcz. Pocałował mnie. Mój pierwszy pocałunek.. z przyjacielem. Inaczej sobie to wyobrażałam, nie Liam, to nie może się dziać. Nie potrwamy razem zbyt długo, a oboje dobrze wiedzieliśmy, że po rozstaniu przyjaźń się kończy. Nie mogłam na to pozwolić, w życiu nie chciałam stracić najważniejszej dla mnie osoby. Mimowolnie moje usta przylgnęły do jego. Obejmowałam jego twarz rękoma nieświadomie psując jego fryzurę. Złapał mnie za jedną dłoń i trzymał, dopóki nie przerwałam tej chwili. Oczy zaszły mi łzami.
-Liam, choćbym nie wiem, jak bardzo cię kochała.. nie możemy, rozumiesz? NIE MOŻEMY!- krzyknęłam. Patrzył na mnie smutnym spojrzeniem. Puściłam jego rękę i odwróciłam się, gotowa do odejścia. Stałam tak jeszcze przez moment przepełniona nadzieją, że mnie zatrzyma. Kiedy uzmysłowiłam sobie, że to się nie zdarzy- ruszyłam. Droga do domu była nieskończenie długa, oraz żałośnie smutna. Płakałam, krzyczałam, zatrzymywałam się na moment.. CHCĘ TAM WRÓCIĆ.
Różyczko..
Na początku chciałbym, abyś nałożyła ten naszyjnik. Pamiętasz czas, w którym robiliśmy te zdjęcia? Składaliśmy podania do liceum kompletnie nieświadomi tego, co się będzie działo w przyszłości. Byliśmy tacy beztroscy. Życzyłbym sobie, abyś go nosiła zawsze, pamiętając o mnie.
Wiem, że nie jestem taki, o jakim byś marzyła. Chciałbym zmienić w sobie na prawdę wiele, jednak za każdym razem, gdy myślę o zmianach mam wrażenie, jakbym wyrzucał cząstkę.. nas. Już na zawsze będziesz dla mnie moją ukochaną Rosie. W dniu Twoich urodzin chcę, abyś nigdy nie zapominała o tym, kto zawsze będzie przy Tobie. Bez względu na wszystko.
ZAWSZE będę obok Ciebie, jak w naszyjniku. Ty będziesz z lewej a ja z prawej. Za dziesięć lat popatrzysz na ten drobiazg i powiesz 'och, pamiętam mojego Liama!' Wiesz, że wierzę w taki bieg wydarzeń?
Trzy dni temu dostałem propozycję dostania się na Harvard, bardzo chciałbym tam pojechać, jednak wiem, że nie zostawię Cię samej w tym wielkim świecie. Chciałbym Ci jeszcze powiedzieć, jak bardzo Cię kocham. Nie wiem, od kiedy, to chyba nieważne. Nigdy Ci nie powiedziałem , ukryłem uczucie, które powinienem Ci wyjawić już sześć lat temu, kiedy pojąłem, że nigdy nie będziesz mi obojętna. Zrozumiem i uszanuję każdą Twoją decyzję. Kocham cię.
Zawsze Twój, Liam
♦♦♦
Obudziłam się pełna życia, mimo, że ze snu wyrwały mnie nadmiernie głośne kroki córeczki uganiającej się za swoim pupilem. Obowiązki wzywają, czas zrobić jej śniadanie. Owinęłam się szlafrokiem i zeszłam pośpiesznie po schodach. Otworzyłam lodówkę i przyjrzałam się składnikom, mimo, iż wiedziałam, że zjemy naleśniki z syropem klonowym.
-Anno, śniadanie.- krzyknęłam donośnie. Postawiłam danie na środku stołu, przestawiając wcześniej z tego miejsca bukiet kwiatów. Była uroczą blondynką, z mądrymi, niebieskimi oczyma. Uwielbiałam prowadzić rozmowy z nią, na różne tematy. Usiadłyśmy i zajęłyśmy się jedzeniem w ciszy. Drzwi otworzyły się gwałtownie, zaśmiałam się omal nie zapychając sobie ciastem przełyku.
-LIAAAM!- krzyknęła rozradowana dziewczynka. Rzuciła wręcz naleśnikiem i pobiegła do progu.
-Skarbie, ile razy mam ci powtarzać? Do rodziców nie można mówić po imieniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz