czwartek, 28 maja 2015

Współpraca

   Wstałam bardzo rano. Byłam głodna, jak nigdy, więc poszłam do kuchni, by przywitać się z mamą i po prostu pogadać z nią przed szkołą. Jak się spodziewałam- siedziała przy barku na stołku i uważnie studiowała gazetę miasta. Nigdy nie rozumiałam dorosłych mimo, że sama już wkroczyłam do ich grona. Fascynowała ich polityka, oraz szare gazety, podczas gdy mnie kręciły pianki i magazyny o modzie. Nie zauważyła, gdy wchodziłam, dlatego bezszelestnie usiadłam obok i czekałam, aż się zorientuje. 
-Witaj, wieczna optymistko!- zaśmiała się zsuwając z nosa okulary. Odłożyła je na sąsiedni blat.- Co byś dzisiaj zjadła? Czy mi się wydaje, czy nie ma naszego porannego gościa? 
-Mamo, daj spokój. Próbuję być.. spokojna i chcę zaakceptować wszystko, co los mi podaje.. - wyrecytowałam. Wydaje mi się, że widziałam tę formułkę na internecie. Próbowałam sobie radzić ze wszystkim i zachowywać stoicki spokój. Mama nie czekając na odpowiedź zaczęła robić mi naleśniki, jak to zwykle bywało. Zanuciła piosenkę, której słuchaliśmy z Liamem co rano jadąc do szkoły. Teraz będę skazana na zmianę repertuaru. -Mamo, nie przesadzaj!
-Jedź do niego, porozmawiajcie. Nie możecie się tak rozproszyć, Harvard nie jest na końcu świata. Proszę, nie kończcie tego, szipuje was, jesteście najlepszą parą, jaką poznałam!
-Mamo, nie jesteśmy...
-Nie każ mi skopać ci tyłka. Won do Liama.- poirytowana kobieta po 40 nie była idealnym przeciwnikiem na bitwę słowną. Wolałam jej posłuchać. Jej i własnego serca, które męczyło mnie odkąd otworzyłam oczy. 
   Postanowiłam wyglądać ładnie, więc uczesałam się w warkocz francuski, co było pracochłonne zważywszy na długość moich włosów. Zarzuciłam na top koronkową bluzkę, którą włożyłam w jeansowe szorty. W końcu opuściłam dom i ze stresem skierowałam się na Boston Street. Pięć minut drogi piechotą i jestem na miejscu. Patrzyłam poddenerwowana na dom mojego przyjaciela. Prezentował się bardzo ładnie zważywszy na jego status społeczny. Jego matka bardzo dbała o to, co mówią o nich ludzie. Budynek był jednopiętrowy, okalał go gigantyczny ogród usiany pastelowymi kwiatami. Z okien widać było florę, o którą Pani Hall dbała bardziej, niż o własnego męża. Mimo wszystko bardzo ją lubiłam, była sympatyczną osobą, stwarzała wokół siebie aurę, w której każdy człowiek pragnął przebywać. Już od dziecka miałam z nią bardzo dobry kontakt, ponieważ obie uwielbiałyśmy rozmawiać. Gdy już się dobrałyśmy to nie sposób było nas rozdzielić. Często było tak, że przychodziłam do Liama i gadałam z jego mamą dłużej, niż z nim. Należał jednak do najcierpliwszych osób, jakie kiedykolwiek poznałam, pomijając mojego ojczulka, który wychowywał mnie przez 3 lata samotnie, bo mamie zachciało się odpoczynku od tego wszystkiego. Byłam jedynaczką, wszystko, co kupili było dla mnie. Nie czułam się rozpieszczana, jednak wiem, jak na prawdę było. Ludzie z miasteczka postrzegali nas tak, jak każdy chciałby być postrzegany. Spokojna trójka, która cieszy się sobą nawzajem. Nigdy nie słyszałam plotek na swój temat, ludzie tutaj byli bardziej życzliwi, niż można przypuszczać. Traktowałam to miejsce jak dom, zawsze mogłam odwiedzić sąsiadów, nie sprawiało im to problemu. 
   Stałam nieruchomo przed drzwiami i wymyślałam sobie kwestie, które wypowiem, zanim zapukam. Ten dom był drugim miejscem, w którym się wychowałam, czułam się więc jak u siebie, wiem, że nie powinnam pukać, jednak sytuacja wymagała ode mnie pewnych manier. Odrzuciłam warkocz z ramienia i wytarłam kości policzkowe z różu. Sprawdziłam również godzinę na wszelki wypadek, gdyby czas się zatrzymał. 
-Rosie, skarbie. Miałaś zamiar tak stać przed naszymi drzwiami?- zapytała ciepłym głosem. Uśmiechnęła się w sympatyczny sposób i zaprosiła gestem do środka. Przez ułamek sekundy zawahałam się, jednak po pierwszym kroku w stronę wejścia udało mi się przełamać strach. Zaśmiałam się nerwowo widząc tuziny fotografii Liama na ścianach. Gdy dostrzegłam nasze wspólne zdjęcie z pierwszego dnia szkoły, oczy zaszły mi łzami, jednak usiłowałam się powstrzymać. Linda to zauważyła, więc stało się to, czego najbardziej się obawiałam. Czekałam cierpliwie, aż mój najlepszy przyjaciel zejdzie na dół, jednak jego mama powiedziała coś, co wstrząsnęło mną całą. Nie potrafiłam się opanować, nie wiedziałam, czy mogę zacząć krzyczeć tu i teraz.
-Kochanie, on wróci, zobaczysz. -Te słowa oznaczały, że mój Liam po prostu bez słowa mnie opuścił. Nic nie powiedział, gdy wyjeżdżał, bo było to dla niego zbyt trudne. Czekałam, mimo wszystko, aż wyjdzie w mokrych włosach spod porannego prysznica i powie, że wyglądam beznadziejnie. Miałam wciąż nadzieję, że zawiezie mnie do szkoły swoim gratem i że puści Fleetwood Mac, mimo, że oboje mieliśmy dość ich piosenek. Nie wróci zbyt prędko, dlatego powinnam wbić sobie do głowy, że przez najbliższy rok go nie pocałuję, nie podam mu hasełek do krzyżówek.. Liam, jak mogłeś mi to zrobić. Proszę, wróć.
   Zaprzeczałam sama sobie, bo mimo tego, jak bardzo tęskniłam za nim i chciałam jego powrotu to marzyłam, by się spełniał i dążył do czegoś, co zaplanował, mimo przeszkód. Wierzyłam, mimo bólu jaki mi to sprawiało, że znajdzie kogoś innego. Że będzie darzył ją uczuciem, którego nie będzie bał się wyznawać co rano. Jedne, głupie urodziny zniszczyły mi życie. Ach, jak chciałabym cofnąć czas. Wyznałabym mu, że czuję to samo.
-Pani Hall.. Jeśli zadzwoni to proszę mu powiedzieć.. Powiedz mu, że byłam, że go kocham..- zaszlochałam. Zachowywałam się jak rozhisteryzowana laska, która dowiedziała się, że jest w ciąży.- Chociaż nie, to dziecinne. Niech pani powie mu, że po prostu przyszłam i miałam nadzieję, że się pożegna ze mną. 
Patrzyłam tępo na schody, po których zbiegaliśmy na nasz bal. Byłam w białej, krótkiej sukience, miałam na włosach wianek ze stokrotek, zaś on idealnie prezentował się w smokingu. Tyle niewypowiedzianych komplementów, tyle cholernych uczuć, których nie mieliśmy odwagi wypuścić. Wszystko mogło odegrać się inaczej, byliśmy tacy szczęśliwi. - Będę się zbierała, nic tu po mnie, na prawdę. Dziękuję serdecznie za przyjęcie mnie. Jeszcze mnie takiej nie widziałaś. Wyglądam jak dziecko na prochach..- bąknęłam lekceważąc jej wzrok przepełniony współczuciem. Po mimice mogłam dostrzec, że kryła w sobie jeszcze jedno uczucie. Odwróciłam się i.. O MÓJ BOŻE.
-Rosie, Rosie, Rosie. Tyle lat się z tobą wymęczyłem, a ty nadal wierzysz, że mógłbym gdziekolwiek wyjechać.











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz