niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 3, Rosie

   Patrzyłam z uwagą na ich reakcje. Linda siedziała i wpatrywała się w jeden punkt z szerokim uśmiechem. Dziwiłam się, dlaczego jeszcze nie porwała mnie rozradowana, potem przypłynęła do mnie myśl, że czeka, aż zrobi to Liam. Jednak mój wzrok spoczął na Annie. Nie mogłam skupić się dłużej na mojej córce, gdyż mąż porwał mnie w objęcia i delikatnie obcałowywał każdy centymetr mojej twarzy. Kątem oka, przez jego radość, zerkałam na Annie, która stała w kącie z szerokim uśmiechem na twarzy. Dreptała w miejscu nie mogąc ukryć podekscytowania, w końcu wszyscy staliśmy objęci, jak jedna wielka rodzina, która wkrótce miała powiększyć się o jednego członka. Przez moją głowę przewinęło się tyle imion, ile kiedykolwiek usłyszałam. W moim wnętrzu narastało rozentuzjazmowanie, niepohamowana biała gorączka, której nie umiałam opanować. Ach, jak się cieszę, że akurat dziś byłam gotowa wyznać im cudowne wieści. Mój lęk z perspektywy czasu wydawał się być totalnie nieuzasadniony, bo w głębi duszy dobrze wiedziałam, jak zareagują. Dobrze ich znałam, ich reakcje były do przewidzenia. Nasz dom wzbogaci się o jeszcze jeden radosny śmiech z rana i o jeszcze jeden płacz wieczorem. Wiedziałam, że w tym czasie muszę szczególnie dbać o siebie i o moją rodzinę. Przez moment siedzieliśmy w ciszy, która nie ciążyła żadnemu z nas. Posyłaliśmy sobie uśmiechy, patrzyliśmy sobie w oczy pełne iskier. 
-Jak się czujesz, Anno?- zapytałam gładząc po policzku córkę. Patrzyła na mnie z zafascynowaniem i szacunkiem, który malował się w jej oczach, od chwili, kiedy zaczęła rozumieć więcej rzeczy, niż przeciętna dziesięciolatka. Gdy usłyszała pytanie przytuliła się do mnie ziewając uroczo. Była pięknym dzieckiem. Niebieskie, bystre spojrzenie, ciemne włosy, proporcjonalny nos i pełne usta.. Wyglądała jak dziewczęca kopia Liama, co dowodziło na jej perfekcyjność. Patrzyłam na nią z uwagą w oczekiwaniu na odpowiedź, której z sekundy na sekundę pragnęłam bardziej. Gdy rozmawiałam z moją córką cała reszta, nawet mój mąż, odpływała gdzieś daleko, jednak odrywając wzrok od niej widziałam, jak wszystko wraca szybkim tempem. 
-Jestem zmęczona.- na znak tego ziewnęła ponownie.- I bardzo się cieszę, że w końcu nie będę miała pokoju sama.- rzuciła obojętnym tonem. Podszedł to nas Liam i pocałował mnie czule klęcząc przy córce.- Fuj.. 
-Sama jesteś fuj.. - parsknął i rozczochrał jej włosy. Polecił jej, by poszła spać, bo pora nie była odpowiednia dla dziesięciolatki. Z godziny na godzinę było coraz ciemniej, mimo, że straciłam rachubę. Miałam wrażenie, jakby wszystko zatrzymało się w miejscu, jednak były osoby, które swoim wiekiem pokazywały mi, że czas gna nieubłagalnie i wkrótce trzeba będzie się pożegnać. Anna zniknęła mi z oczu, obejrzałam się za siebie- Lindy również nie było. Na ławce jednak siedział Liam- samotnie. Tak samo jak za czasów, kiedy jeszcze nie byliśmy niczego pewni i nie umieliśmy nazywać uczuć po imieniu. Siedział przede mną dwunastolatek z zarostem, jednak wciąż tymi samymi oczyma. Widziałam go z czasu, kiedy uświadomiłam sobie, że nie jestem jak inne dziewczyny, że zamiast lalek chcę bawić się na drzewach razem z moim najlepszym przyjacielem. Że zamiast rozmów na nocowaniach w różowych pokoikach, wolałam siedzieć w namiocie i jeść z nim krakersy. Usiadłam więc obok niego i momentalnie zostałam objęta jego silną ręką. Nie potrzebowaliśmy słów, by rozmawiać ze sobą. Nasze wymowne spojrzenia czasem mówiły więcej, niż ubogie słowa. Oparłam głowę na jego ramieniu i nasze palce splotły się w geście dodającym otuchy i nadziei, że każdy przyziemny problem może być rozwiązany za pomocy silnych uczuć. Znałam delikatność, z jaką się ze mną obchodził, ponieważ dokładnie dziesięć lat temu cechowała go identyczna. Gdy dowiedział się, że jestem w ciąży z Annie nie umiał ukryć rozczarowania zmieszanego z dumą i niepohamowaną radością. Umiał znaleźć dobrą stronę nawet w sytuacjach, które nie miały jej w sobie ani trochę. Miałam zaledwie osiemnaście lat i studia przed sobą- rozpoczęłam je, mimo życia które rozwijało się we mnie z tygodnia na tydzień. Gdy nasza Anna przyszła na świat zajmowała się nią moja mama, a ja i Liam kontynuowaliśmy naukę, dążąc do ukończenia tego, co postanowiliśmy. Obojga nas cechowała wytrwałość i wieczna determinacja. 
-Jak się czujesz?- zapytał z troskliwym uśmiechem. Aura spokoju emanująca od niego delikatnie osiadła na mnie. Patrzyłam na niego w skupieniu i mimo, że byliśmy małżeństwem osiem lat nie umiał utrzymać oczu na moich. Uniosłam jego twarz ku swojej i pocałowałam go delikatnie raz, potem drugi i trzeci. Poprosiłam o spacer, który dobrze zrobi naszym zmęczonym podróżą ciałom. Gładkie kamienie masowały przyjemnie moje stopy, a wilgotne powietrze sprawiało wrażenie, jakby osiedlało się kropelkami w moim wnętrzu. 
-Czuję się świetnie.- odpowiedziałam w końcu. Uśmiechnął się z widoczną ulgą.
-Który to tydzień?- rzucił z zaciekawieniem. Bałam się przyznać, jednak znałam stoicki spokój męża, więc w odpowiedzi pokazałam liczbę siedem na palcach. Wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Wiedziałam, że gdzieś w głębi siebie poczuł się urażony, że ominęła go tak ważna informacja. Powinnam być wdzięczna za to, że młodość poświęcił na wychowywanie naszego dziecka. Nie spodziewałam się, że tak sprawy się potoczą, mimo to nie żałowałam niczego, co spotkało mnie w życiu. Przeprosiłam go i wtuliłam się w jego ciepły tors. Byłam pewna, ze wyglądaliśmy śmiesznie, ponieważ różniliśmy się wzrostem o około trzydzieści pięć centymetrów. 
-Na prawdę dziękuję ci za to, że cię mam.
-Kochanie, dobrze wiesz, że nie masz za co dziękować. Jestem uwięziony przy tobie, cokolwiek by się nie stało zawsze będę wracał do ciebie myślami, jesteśmy jak jedno. To już dwadzieścia sześć wiosen odkąd się znamy. Mam nadzieję, że to tylko jedna setna czasu, który spędzimy razem. Cała czwórka. 































 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz