środa, 8 lipca 2015

Rozdział 11, Rosie

   Dziewiąty miesiąc w końcu nastał, a moja ekscytacja rosła. Pogoda coraz bardziej była zimowa, a nasze życie powoli zaczynało się układać. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, które uwielbialiśmy! Z nami było łatwo, bo było właśnie tak, jak wcześniej. Czas gnał nieprawdopodobnie szybko, a ja z brzuchem wielkości duużej poduszki nie byłam w stanie go dogonić. Sądzę, że nawet, gdybym zajmowała w biegach miejsca na olimpiadach, nie dałabym rady. Grace uwielbiała fałszywe alarmy, bo wiele razy nabierała naszą trójkę. Jako matka drugiego dziecka byłam przewrażliwiona i obleciałam każdy portal o noworodkach i wychowaniu, mimo, że posiadałam pewne zasoby wiedzy. Martwię się każdą, nawet obaloną głupotą. Boję się, że kruszynka narodzi się chora, ale odpycham od siebie te obawy i staram się być pozytywna i pełna nieskazitelnej wiary. Tak rzadko dzieci rodzą się w grudniu! Czy to o czymś świadczy? Wpadłam do sypialni, która nadal była zajęta przez śpiącego męża. Wyrzuciłam chaotycznie wszystkie różowe ubranka i zaczęłam je składać od nowa. 
-Kochanie, zachowujesz się, jakbyś miała pierwsze dziecko.. Jesteś ześwirowana, jak w ciąży z Anną.- zaśmiał się Liam. Starałam się uśmiechnąć, jednak jęknęłam z żalem i wybuchłam płaczem. Byłam pewna, że moja dziewczynka narodzi się z charakteru podobna do mamy, czułam to! Nie mogłam do tego dopuścić. Zaczęłam wodzić palcami po brzuchu. Spokojnie, jestem tu. Ty też już niedługo będziesz, skarbie. Liam obserwował mnie z uwagą, potem niepostrzeżenie znalazł się obok. Objął mnie w wspierającym geście. -Nie musisz się niczego bać, przecież damy radę, znowu.
-Oczywiście, że tak. Ale nie zrozumiesz tego.- rzuciłam wracając do składania różowych sukieneczek. Pokój był już gotowy, mimo faktu, że przez pierwsze dni córeczka będzie spała z nami. Transparenty typu 'WITAJ W DOMU, GRACIE!' postanowiłam sobie darować tylko dlatego, że zatrzymał mnie przed tym Liam, a on miał ten swój zmysł. Oboje mieliśmy wolny cały grudzień, więc zaczęliśmy przygotowania do świąt. Zakupy zrobiliśmy wczoraj, ponieważ moment kulminacyjny grudnia zaczyna się za trzy dni. W porządkach wyręczaliśmy siebie nawzajem, dopóki nie postanowiłam, zatrudnić sprzątaczkę. Nie mogłam patrzeć, jak Liam odkurza pod moimi nogami zwisającymi leniwie z kanapy. Byłam idealistycznie nastawiona do porządków, ponieważ gdy już zaczynałam musiałam perfekcyjnie skończyć, bo każdy, nawet najmniejszy paproch przyprawiał mnie o niemałe zdenerwowanie. Anna miała swój kalendarz z cukierkami, których zostało już tylko dwa, bo jednego podżarł jej Liam, a ta jest pewna, że do świąt zostały dwa dni. Sprzecza się z każdym broniąc nieomylności swojego wynalazku z Tesco. Widać, jak bardzo jest podekscytowana. 
   O smutek przyprawiał mnie fakt, że nasza rodzina jest.. niewielka. Być może przyjedzie mój starszy brat z rodziną, o której nigdy nie wspominałam. Byli z Violet cudowną parą. Byłam ciotką dwójki pięknych dzieciaków, jednak nie przyznawali się do nas od trzech lat, dlatego postanowiłam zadzwonić. 
-Halo, Cole?- zapytałam z drżącym ze strachu głosem. Zaczęłam bawić się kablem od ładowania mojego telefonu, aż w końcu odłączyłam ładowarkę z kontaktu. Do pokoju wbiegła Anna i usiadła mi na kolanach. Uśmiechnęłam się do niej zdawkowo i kontynuowałam rozmowę, która jeszcze się tak na prawdę nie rozpoczęła, bo wciąż czekałam na odpowiedź. Sekundy były długie.
-Kto mówi?
-Twoja siostra, Rosie.
-O, Rose. Ty jeszcze żyjesz?
-Mam dwadzieścia dziewięć lat, pajacu. Do rzeczy. Chciałabym, abyście przyjechali do nas na święta z Violet i dziećmi.
-Ym.. a co na to twój chłopak?
-Mąż.
-A co na to twój..
-Przyjedźcie, czekamy. Mieszkamy tam, gdzie Liam
-Liam, ten pedał z liceum?
-Tak, ten..
-Ale się ustawiłaś!- zaśmiał się głośno. Zapewne zakrył głośnik słuchawki, ponieważ słyszałam zduszony głos.- Będziemy jutro. Dzięki za chaotyczne wkroczenie w moje życie, zrobiliśmy już zakupy.. Cześć, frajerko..
-Zaraz, dołączycie swoje zakupy do naszych. Paaa!- westchnęłam z uśmiechem. Popatrzyłam na córkę i wyjaśniłam jej, że rozmawiałam z jej wujkiem.
-JA MAM WUJKA?- spytała przepełniona zdziwieniem. Faktycznie, przecież nawet nie był na jej chrzcinach. Po prostu oboje zapomnieliśmy o swoim istnieniu, na pogrzebie trochę poudawaliśmy i się skończyło. Krzyknęłam po Liama i oznajmiłam mu, że przyjeżdża Cole z rodziną. Uśmiechnął się sztucznie i stał w drzwiach obserwując mnie uważnie. Miał przymrużone powieki tak, jak zawsze wtedy, gdy się skupiał. 
-Nasze dziecko nie wie, że ma wujka..- prychnęłam przeczesując palcami włosy córki. Dziwne, że mieściła się na moich kolanach, ponieważ brzuch zajmował całą przestrzeń dookoła mnie. Mąż rzucił mi rozbawione spojrzenie i usiadł obok nas.
-Nie dziwię się jej, gdyby nie nasza przeszłość to nie wiedziałbym, że masz brata..
-Jesteś okrutny!- zaśmiałam się i pacnęłam go w ramię. Siedział ze zmarszczonymi brwiami i tym samym rozbawieniem. Był niewzruszony na moje zaczepki, więc nie kontynuowałam. Udawałam obojętną, potem samym spojrzeniem poleciłam mu pomoc w składaniu ubranek. Wręcz ociekały słodyczą, brakowało polewy o smaku toffi do kompletnego zamulenia. 
   Akcja działa się w zawrotnym tempie. Cole z Violet i dziećmi przyjechali z samego rana w wigilię. Mieli tak wiele toreb, że nie mieściły mi się w oczach. Urocza dwójka nie krępując się wbiegła do salonu i zaczęła obserwować porcelanowe figurki. Ian i Angela wyglądali jak bliźniaki, którym nie sposób było się nie przyglądać. Dobrze wiedziałam, że chłopiec był adoptowany, więc skarciłam się za tę dziwną myśl.  Przylgnęłam do brata na długo i zaczęłam mówić mu, jak bardzo się cieszę, że go widzę. Violet stała obok z udawanym zniecierpliwieniem. Uścisnęłam jej dłoń i cmoknęłam w policzek, po czym jej spojrzenie spoczęło na moim brzuchu. 
-Brzemienna..- rzuciła z rozmarzeniem.- Każdy jest w ciąży, tylko nie ja, Cole..- rzuciła z rozbawionym wyrzutem. Moje oczy nie mogły nacieszyć się widokiem członków rodziny, których nie widziałam dłuższy czas.
-Nie wystarczy ci dwójka?- zaśmiał się obejmując ją w talii. Podszedł do nas Liam i przywitał ich ceremonialnie. Kilka kaw po tym atmosfera przeszła z napiętej na rozluźnioną. Zdążyłam rozłożyć produkty do poszczególnych sektorów.
-To jakie będzie imię dziecka?- zapytała Violet.
-Grace Rea..- uśmiechnęłam się mierząc wzrokiem jej fryzurę. Zawsze zazdrościłam innym kobietom, że umiały zrobić niedbałego koka, który wyglądał niedbale a nie tak, jakby ktoś zaplątał tam frotkę do włosów wielkości arbuza.
-Czyli już macie pewność?- wtrącił Cole. Poczułam, że z mojej twarzy odpływa krew, jednak mimo to staję się cała czerwona. Oboje z mężem trwaliśmy przy tym, że urodzi się dziewczynka.
-Em.. nie..- burknęłam niedosłyszalnie. Brat spojrzał na mnie jak na przybysza z nieznanego miejsca i momentalnie się roześmiał w sposób, który przewiercał moje wnętrzności. Uwielbiał triumfować, od zawsze, odkąd pamiętam. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, dlatego wstałam i bezceremonialnie udałam się do kuchni, by bez słowa przygotować przekąski, o których z zachwytu zapomniałam. Wizja świąt Bożego Narodzenia z ludźmi, którzy kpili ze mnie wydawała się być przez moment nieosiągalna, jednak uświadomiłam sobie, że mogę urodzić jutro, lub pojutrze. Do kuchni wbiegła Anna z żalem w oczach.
-Mamo, Ian mnie uderzył..- zaszlochała nieszczerze. Wiedziałam dobrze, że prawdopodobnie nawet nic nie poczuła. Zmarszczyłam brwi i poczekałam chwilę, aż się uspokoi, jednak przerwał mi krzyk Angeli, który błagał o to, by moja córka ponownie bawiła się z nimi. Puściłam jej oczko i śledziłam wzrokiem, dopóki nie znalazła się na górze.
   O CHOLERA, JA RODZĘ. W TYM WŁAŚNIE MOMENCIE. ZA CHWILĘ EKSPLODUJĘ!!! GRACE WYRYWA SIĘ ZE MNIE, MAM WRAŻENIE, ŻE ZARAZ PRZERAŹLIWIE KRZYKNIE, ŻE CHCE WYJŚĆ. CHCĘ RATUNKU. W TYM MOMENCIE CHOLERNEGO RATUNKU!!! DLACZEGO Z ANNĄ NIE BYŁO TAK BOLEŚNIE?! CO JEST NIE TAK? ZARAZ PĘKNĘ!!

-Liam!!!- wrzasnęłam. Jestem cholernie świadoma, że budzę cały dom, łącznie z dziećmi, ale najważniejsze w tym momencie dziecko domagało się ujrzenia świata, a ja nie mogę wytrzymać. Wiem, że mąż leży obok mnie i będzie poirytowany przez pierwsze kilka sekund. Otworzył leniwie oczy i spojrzał zdezorientowany i gotowy do pocałunku. Na jego twarzy pojawił się strach, gdy zobaczył, że moje usta są wykrzywione z bólu. Zrzucił z siebie kołdrę i zaczął się krzątać po pokoju. Po chwili przybiegła Violet, która jak na jedno prawowite dziecko była spokojna i szczerze mówiąc przelała swoje emocje na mnie. Wstała i powoli, delikatnie podniosła mnie prowadząc do auta Cole'a. 
   Droga dłużyła się, jak zawsze gdy coś zadawało mi ból. Niecierpliwie czekałam aż znajdziemy się na miejscu. Trzymałam męża za rękę nieświadoma, że czeka mnie 6 godzin porodu. Ból był niewyobrażalny. 
O cholera. Zmiana planów. Grace nie będzie Grace. Chyba, że to imię nadaję się też dla chłopczyka.  Różowe ubranka pójdą w odstawkę, a moja intuicja to ściema. Urodziłam pięknego chłopczyka z demonicznie ciemnymi oczami. 
















wtorek, 9 czerwca 2015

Rozdział 10, Rosie

   Dni bez córki w domu dłużyły się nieskończenie, jednak próbowałam pocieszyć się myślą, że niedługo wraca. Bagatelizowałam obecność męża w domu, mimo trudności, jakie sprawiało myślenie, że 'tak już musi być'. Gdy zobaczyłam w drzwiach wycieńczoną po podróży Annę nie mogłam nacieszyć się jej obecnością w dotychczas pustym domu. Gdy zauważyła, że stoję bezczynnie i się jej przyglądam rzuciła mi pytające spojrzenie i zapytała, gdzie jest teraz Liam. Zabolał mnie brak zainteresowania córki moją osobą, dlatego zatrzymałam ją przed schodami i zapytałam, co jest nie tak. Zbyła mnie jedynie wzruszeniem ramion i pobiegła na górę przemierzając drogę co dwa stopnie. Co jakiś czas mogłam słyszeć jej beztroski śmiech, przeplatający się z głosem męża. Zdezorientowana udałam się na górę, otworzyłam drzwi z impetem i zauważyłam dwie trzecie mojej rodziny. Bawili się świetnie, dopóki nie weszłam. Anna ucichła tak nagle, jak zmieniła swój stosunek do mnie po powrocie. Coś się zmieniło, jednak na razie nie byłam zdolna, by dowieść, co. 
   Dzisiaj postanowiłam odpuścić sobie obiad. Tak, czy inaczej każdy był zajęty sobą, a nie opłacało mi się pichcić dla siebie samej. Zadzwoniłam do całodobowej pizzerii i zamówiłam dużą Margerithę. Gdy usłyszałam dzwonek do drzwi to zawołałam ich, przyszli migiem, gdy oznajmiłam, że przyjechała pizza.
-Jeśli się wyprowadzamy to ja zostaję z tatą..- odparła Anna z pełnymi ustami. Oznajmienie mi, że nie ma zamiaru ze mną mieszkać sprawiło jej niesamowitą łatwość. Sięgnęła po kubeczek z sosem czosnkowym i obficie polała swój prawdopodobnie ostatni kawałek. Co jakiś czas popijała gratisową Colą, na którą nigdy jej nie pozwalałam. Zasady, jak widać, się zmieniły. Pokiwałam głową z dezaprobatą, by dać jej do zrozumienia, że nie dopuszczam do siebie takiej opcji. Liam nie był ani trochę zdziwiony i nie zgłaszał sprzeciwu.
-Co się z tobą stało?- zapytałam gniewnie. Upuściłam sztućce, które z brzękiem upadły na blat stołu. Między nami zapanowało niezręczne napięcie przerywane zduszonym chichotem mojej córki. Lustrowałam ją wzrokiem, który powinien dać komukolwiek choć trochę do myślenia, jednak pozostawała w ten sam bezczelny sposób nieugięta. Sięgnęła po kolejny kawałek, który nasączyła sosem pomidorowym, z powodu braku innych dodatków. Rozsmarowała go plastikową łyżeczką, co jednak nie oszczędziło jej plam na niedawno zakupionej pastelowej sukienki do kolan. Złość zaczęła powoli omamiać sobą moje ręce, które nerwowo skubały kant stołu, jej fala rozlewała się powoli po moim wnętrzu, aż w końcu wybuchłam.- CO SIĘ DO CHOLERY Z WAMI STAŁO?! DLACZEGO NIE MOŻEMY BYĆ NORMALNĄ RODZINĄ?!
-Ponieważ sama nam na to nie pozwalasz..- bąknęła Anna i zostawiwszy ostatnie kęsy pizzy wyszła oburzona z kuchni. Zostawiła w niej mnie i swojego ojca, który mierzył mnie wzrokiem przepełnionym litością. Po moim policzku potoczyła się samotna łza, której nie zdążyłam otrzeć. Była już na brodzie, spływała po niej powolnie, dopóki nie skapnęła na marmurowy blat. Mój rękaw sprawdził się jako skuteczny materiał, w który może wsiąknąć płyn. Na mojej dłoni spoczęła dłoń Liama, która emanowała ciepłem, jakie natychmiast owładnęło moje ciało. Rzuciłam mu spojrzenie pełne bólu, jednak on nie patrzył. Jego oczy studiowały coś, co znajdowało się poza zasięgiem mojego wzroku. Bardzo dużo kosztowało go to, na co się odważył w tym momencie, więc wbrew własnej woli starałam się to doceniać z całego serca i budować normalną rodzinę, za którą tęskniłam. Siedzieliśmy na przeciwko siebie, blat stanowił przestrzeń, która oddzielała nas jak moja niezdolność do wybaczenia. Wiedziałam, że to jest idealny moment by w końcu z nim porozmawiać.
-Ja wcale nie chcę rozwodu, Liam.- zaczęłam nie spuszczając z niego wzroku. Jego odległa twarz nabrała emocji. Nastał na niej spokój mieszany z nieokiełznaną radością, którą skutecznie umiał ukryć. Podniósł wzrok i dokładnie spojrzał na mnie. Mierzył spojrzeniem moją twarz, zanim jego oczy spoczęły na moich, subtelnie zatrzymały się na ustach, których nie pomalowałam już kilka dni. Przygryzłam dolną wargę z nadzieją, że będę mogła kontynuować.
-Nie mogłabyś zrobić tego naszym dzieciom, ponieważ oboje je bardzo kochamy i..
-Oboje bardzo kochamy również siebie nawzajem i mimo moich prób nie jestem w stanie tego ukryć, rozumiesz?
-Możemy zacząć od nowa, jeśli tylko sobie tego zażyczysz.- odpowiedział z nienaturalnym spokojem. Był skupiony na własnych słowach, wymierzał je z na prawdę wielką rozwagą i szczerością, której nigdy mu nie brakowało. Zaczął bawić się srebrnym widelcem z zastawy, którą dała nam moja mama. Rzuciłam okiem na kuchenkę, która od najprawdopodobniej dwóch dni nie pracowała. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak zrekompensuję rodzinie to, jak ich zaniedbałam. Złożyłam sobie niewidzialną przysięgę, że od dziś już koniec tego, co dzieliło nas wszystkich.
-Nie chcę, być robił cokolwiek wbrew sobie.- usłyszałam własny głos, który niepewnie wypowiadał każde ze słów.Uniosłam lekko brwi i rozchyliłam usta, by zaczerpnąć więcej powietrza.
-Wbrew mnie było to, co wydarzyło się tamtej nocy...
-Proszę, opowiedz mi. Jestem gotowa to słyszeć.- szepnęłam ku własnemu zdziwieniu. W końcu udało mi się zakomunikować mu, że chcę wiedzieć, co działo się ostatniej nocy naszego pobytu w apartamencie. Nareszcie zaspokoję własną ciekawość, która nie dawała mi spokoju przez cały ten czas. Przełamałam mury, by potwierdziło się, że bezpodstawnie stawiałam bariery przed mężem. 

***

   Ten dzień był pierwszym od około miesiąca, kiedy poczułam zapach Liama obok siebie. Nie wiedziałam, jak będę mogła spojrzeć mu w oczy opierając się o jego ramię, ponieważ oskarżałam niewinną osobę i zadawałam rany każdemu, kto był w pobliżu. Nie umiałam sobie wybaczyć, choć wiedziałam, że muszę, ponieważ on to zrobił. Dowiodło to temu, jak bardzo mnie kocha i umocniło również moją miłość, co wyszło mi na dobre. Zrzuciłam z siebie wełniany szlafrok zostając w ulubionej piżamie. Stanęłam przed łóżkiem i popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. Myśl o rozwodzie natychmiast uleciała ze mnie, gdy opowiedział mi o wszystkim. Spojrzał na mnie, a fala ciepła rozlała się przyjemnie po moim brzuchu. Dochodziłam małymi krokami do osiemnastego tygodnia, co dowodziło na szósty miesiąc. Byłam tak blisko! Odwinęłam kołdrę i ułożyłam się obok męża. Nie wierzyłam temu, z jaką łatwością wybaczył mi ten cały cyrk. Udawał, że nigdy nic się nie wydarzyło i wiedziałam, że powinnam pójść w jego ślady. Nie chciałam kontynuować tego sporu, który szkodził całej naszej czwórce. Załkałam i wtuliłam się w męża co raz szepcząc, jak bardzo przepraszam. Poczucie winy będzie męczyło mnie jeszcze bardzo długo. 
-Na prawdę myślałaś, że po tylu latach będę mógł przestać cię kochać choćby na trochę?- zaśmiał się. Jego rozbawienie również zeszło na mnie i po chwili oboje znaleźliśmy setki tematów. Wziął mnie za rękę, a ja odruchowo ją cofnęłam, po czym skarciłam się w myślach wtulając się w niego bardziej. -Nie przepraszaj mnie już więcej, bo dobrze wiem, co tobą kierowało..
-Ale ja nadal nie mogę uwierzyć, że tak..
-Nie, Rosie, posłuchaj. Wybaczę ci wszystko, rozumiesz?- zapytał. Był całkiem poważny, a w jego niebieskich oczach czaiła się determinacja i miłość- zawsze ta sama, identyczna, w tej samej postaci, wciąż niezmienna. W momencie, w którym ujął moją twarz obiema dłońmi Grace się poruszyła. Poczułam jej swobodny ruch i zapiszczałam z podekscytowania.
-Liam, kopnęła!- krzyknęłam ignorując porę dnia. Zaśmiałam się głośno i objęłam brzuch. Mąż zrobił to samo. Ponownie zapłakałam- tym razem ze szczęścia. Grace wiedziała, że od dziś nie będziemy we 3 z Anną, dlatego kopnęła jeszcze raz przyprawiając mnie o wzmożoną radość. Do pokoju wbiegła nasza córka. Natychmiast zatrzymała się przed drzwiami widząc nas obok siebie. Rzuciła nam pytające spojrzenie, które udało mi się puścić mimo oczu.- Twoja siostra właśnie kopnęła mamusię!
-Byłaś już na tym ues- coś tam? Żeby zobaczyć, co to?- przechyliła głowę i usiadła obok śledząc ręką ruchy siostry.
-Co to?
-Chłopak, czy dziewczynka!- uśmiechnęła się niepewnie. Nawet jej sposób patrzenia diametralnie się zmienił, gdy zobaczyła nas obok siebie. Co do płci byłam pewna, wierzyłam, że Bóg nie zrobi nam kawału, skoro już nawet nadaliśmy dziecince imię. Pokiwałam głową, na znak, że ufam swojej intuicji. Rozbawiłam córkę, która z rozbawieniem wpatrywała się w naszą ekscytację tym, co działo się w moim organizmie. Poczułam doskwierające pragnienie, więc upiłam zachłannego łyka z butelki wody stojącej obok łóżka. Przez moment obracałam korek w palcach, potem zorientowałam się, co robię i 'odłożyłam' go na właściwe miejsce. Przed oczami zawirowały mi nagle dwie blondynki biegające po naszym podwórku. Widziałam różowe śpioszki, które wisiały i suszyły się przesiąkając wiatrem zmieniającym ich położenie. Moja radość była nieprawdopodobna, nie umiałam uwierzyć w to, jak szczęśliwa jestem. Po tak stosunkowo krótkim czasie, który dłużył się w nieskończoność zaczęłam mieć nową nadzieję. Nadzieję, że moja rodzina nadal pozostanie niewzruszona i silniejsza, niż przedtem.
   Po godzinie Anna wyszła z naszego pokoju, sen odprowadził ja do łóżka i zawładną nią całą, po chwili ponownie wrócił do naszego pokoju i położył palce na moich powiekach. Stały się one coraz cięższe, jednak to nie przeszkadzało mi w obserwowaniu Liama, który pobudzony spokojem obserwował mnie podparty ręką. Uśmiechnęłam się do niego i otoczyłam ramieniem. 
-Rosie, jak ja cię kocham..- zagadnął. Odgarnął mi niesforne kosmyki włosów z twarzy i usiadł spojrzeniem nakazując mi to samo. Objął mnie w talii i przyciągnął do siebie tak, że siedzieliśmy objęci i oparci o ścianę, która swoim chłodem dawała ukojenie dla rozgrzanych pleców. Oparł swoją głowę o moją, jednak po chwili ciężar zniknął i Liam przysunął się delikatnie do mnie składając na moich ustach żarliwy pocałunek. 



















piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 9, Rosie

   Patrzyłam, jak mój mąż wychodził z pokoju ze spuszczoną głową. Nie chciałam mówić tego, co powiedziałam, nie żałowałam, że wyszłam za niego. Gdyby była taka możliwość zrobiłabym to jeszcze raz. Nie bałam się kolejnej zdrady, bo wiedziałam, że takowa nie zaistnieje, jednak wciąż było coś, co trzymało mnie na dystans do Liama, którego tak strasznie kochałam. Patrzyłam się bez celu w miejsce, gdzie przed chwilą siedział. Do moich oczu nabiegły łzy i mimo łatwości rozchodzenia się dźwięku w moim domu załkałam na głos, ponieważ niemożliwością było się w mojej sytuacji od tego powstrzymać. Co jakiś czas, regularnie dopadało mnie przeczucie, że on jest tak na prawdę niewinny, ale dobrze wiedziałam, że mieszało się z moim najskrytszym pragnieniem. Takie rzeczy zdarzały się tylko w filmach. Wiedziałam doskonale, że ani dzisiaj, ani jutro nie będę miała możliwości przytulenia się do męża, gdy nie będę mogła zasnąć.
   Na dworze robiło się coraz ciemniej, ale nie zważając na to wyszłam. Mijałam dziesiątki drzew, które wydawały się podzielać moje wewnętrzne rozdarcie. Byłam świadoma, że powinnam panować nad własnymi emocjami dla dobra naszej nienarodzonej córki. Zastanawiałam się, jak to będzie, gdy Grace się urodzi i nie będzie przy niej kochanego ojca. Chciałam jej zapewnić dzieciństwo w rodzinnym gronie, ale nie umiałam. Nie wiedziałam, jak wysłuchać Liama, każde jego słowo wyglądało na kłamstwo, mimo całego szacunku, jakim go darzyłam. Nadal istniała we mnie cząstka zaufania do niego. Usiadłam na ławce przy bramie wjazdowej i przetarłam dłonią drewnianą powierzchnię. Przed oczami zatańczyły mi wspomnienia, których mimo wszystko nie zapomnę. Wiedziałam, że ten człowiek nie będzie mi nigdy obojętny. Wiele razy wmawiałam sobie, że umiem mu wybaczyć. Umiem mu wybaczyć!
   Chłód otulił mnie sobą aż poczułam ciarki na karku. Dostałam gęsiej skórki, którą zaczęłam zwalczać ciepłem bijącym od dłoni. Zapomniałam, kiedy ostatnio udałam się do spa, lub do fryzjera. Zapomniałam o przyjemnościach, a co najważniejsze.. zapomniałam o mojej córce, której z dnia na dzień poświęcałam coraz mniej czasu. Nie chciałam, żeby Grace była narażona na to samo z mojej strony. Automatycznie dotknęłam brzucha, który z dnia na dzień stawał się większy. Zniecierpliwiona czekałam na kolejną wizytę u lekarza, by zobaczyć jej wykształcające się kończyny. Podparłam głowę ręką i westchnęłam. Prawdę mówiąc miałam nadzieję, że przyjdzie tu Liam i usiądzie obok mnie. Byłam jak nastolatka, która boi się zrobić pierwszy krok z obawą przed odrzuceniem. Zaczynaliśmy wszystko od nowa. Albo kończyliśmy wszystko od początku. Liam nie przyszedł.
   Następny dzień nie zapowiadał się interesująco, dlatego z nadzieją, że córka nakarmi się sama nie wstawałam z łóżka, gdy otworzyłam oczy. Sięgnęłam po telefon leżący na białej szafce nocnej i zorientowałam się w czasie. Sobota- Anna wyjeżdżała na wycieczkę dwudniową, a ja musiałam zostać sama w jednym domu z Liamem. Na samą myśl się wzdrygnęłam i poczułam, jak źrenice mi pęcznieją z poddenerwowania. Nie mogłam myśleć o nim dobrze. Jako psycholog powinnam rozważyć za i przeciw, jednak bałam się, że jedno zniweluje drugie, nie byłam pewna, które. Przeczesałam włosy palcami i spojrzałam w okno. Pogoda kolejny raz z rzędu nie zaskoczyła mnie swoim pięknem. Piękne mieliśmy lato tej jesieni. Miałam wrażenie, że zaraz powinnam być spakowana, bo wyjeżdżamy do Lindy i nad morze. Obawiałam się, że wyjazd sprzed dwóch miesięcy był naszym ostatnim. Po trzydziestu minutach lustrowania wzrokiem sypialni zrzuciłam z siebie satynową narzutkę i znalazłam się na korytarzu. Rozejrzałam się w obie strony upewniając się, czy nikt nie nadchodzi. Z dołu dobiegały odgłosy niedostrojonego radia, które walczyło z Liamem. Czego on by nie zrobił dla swoich starych piosenek.. Rzuciłam wzrokiem na garderobę, w której roiło się od różnorodnych koszul służbowych męża. Zamknęłam bezszelestnie drzwi i stanęłam na przeciwko wejścia na strych. Nie wyróżniało się zbytnio od innych, jednak przeciąg, który przeciskał się przez szparę między drzwiami a podłogą, delikatnie pieścił stopy. Wiedziałam, że okno na górze było otwarte.
   Dotknęłam delikatnie wypolerowanej klamki i nacisnęłam ją, by znaleźć się na strychu. Stopień po stopniu- byłam coraz bliżej mojego celu, jednak nadal wydawało mi się, że nigdy tam nie dojdę. Moja ręka przylgnęła do ściany i była masowana przez jej chropowatą powierzchnię, nie zatrzymywałam się, co najwyżej zwalniałam tempo, by przyjrzeć się starym fotografiom, jeszcze za czasów mojej zmarłej teściowej. Dotknęło mnie szczęście postaci ze zdjęć, mimowolnie się uśmiechnęłam, by powstrzymać napływające do oczu łzy. Często myślałam o Lindzie, ale rzadko kiedy na jej wspomnienie chciało mi się płakać. Wiedziałam, że jest jej lepiej tam, gdzie aktualnie się znajduje. Wierzę, że kiedyś się zobaczymy.
   Promienie słoneczne wpadały dyskretnie przez okno oświetlając pasami podłogę. Cały pokój zyskał na klimacie do rozpamiętywania. Wygładziłam spodnie, które zmarszczyły się na udach i spojrzałam w duże lustro. Twarz zaokrąglała mi się, a biodra były odrobinę szersze. Przytyłam sześć kilogramów przez ostatni miesiąc. Założyłam włosy za uszy i wpatrywałam się w swoje odbicie przez dłuższy czas. Dotknęłam tafli lustra, jakbym spotkała kogoś innego, jakbym stała na przeciwko nowo wykreowanej osoby, która nie umiała poradzić sobie ze swoimi problemami. Przywołałam w myślach obraz mamy, który przyprawił mnie o szczery uśmiech. Kazałaby mi mu wybaczyć, swoim ostrym tonem nakrzyczałaby na mnie, potem jej głos przeszedłby stan dziwnej metamorfozy, pogłaskałaby mnie po policzku i powiedziała, bym kierowała się sercem. Tu występował odwieczny dylemat, problem ludzkości. Do czyjej propozycji być bardziej przychylna? Serce, czy rozum? Serce było ślepe, jednak wiedziało najlepiej, zaś rozum tłumaczył to jako ludzką słabość, kazał mi pozostać nieugiętą. Nie umiałam siać zła w moim własnym domu, nie tak planowałam swoją dorosłość. Nie wiedziałam, że problemy takie, jak te mogą istnieć w moim życiu z Liamem.
   Podeszłam cicho do biurka, przejechałam palcem wskazującym po gładkim, lakierowanym drewnie ścierając kurz, który uniósł się ku górze dryfując beztrosko w powietrzu. Popatrzyłam na stertę listów. Były uszeregowane chronologicznie, od najstarszych do najnowszych. Położyłam dłoń na szczycie wieży wspomnień i delikatnie wysunęłam kartkę papieru spod spodu. Natrafiłam na mój nigdy nie wysłany list z roku 1997. Uśmiechnęłam się na widok starannego pisma.


                                                                                                                                                     12.09.1997

Najdroższy Liamie!

 
   Dzisiejszy dzień był gorszy, niż wszystkie. W szkole.. Ugh! Dostałam kolejną jedynkę z biologii i jakoś nie widzę siebie w roli psychologa. Co gorsza uczyłam się do tego testu całą noc. Baba zobaczyła, że ściągam i zabrała mi kartkę. Czy myślisz, że ona jest jakimś wampirem bez uczuć? Nie sądzę, by miała taką bladą twarz naturalnie! Ha ha ha.
  Oboje dobrze wiemy, że wcale nie chodzi o kartkówkę z biologii. Obie, czyli ja z mamą, bo Ty, durniu nie wiesz kompletnie nic i zabawiasz się pod szafkami z Mirandą. Widziałam, jak wkładałeś jej list do szafki. Zawsze chciałam być jedną z dziewczyn, na które patrzysz inaczej, niż na mnie. Byłam jak siostra, którą nie chciałam być! Jak widzę czwartoklasistów chodzących za rękę mam przed oczami Ciebie i mnie. Co prawda karcę się w myślach za to, co sobie wyobrażam, jednak powinieneś wiedzieć, że to czasami trzyma mnie przy moim charakterystycznie dobrym humorze. Otóż prawda jest taka, że bardzo Cię lubię, albo nawet kocham, ale nie wiem. Jestem za młoda, by używać takich słów wobec chłopaka, może nawet trochę dziecinna, ale gdy widzę na przykład Christophera nie czuję kowadła w brzuchu. Nawet chce mi się trochę wymiotować, gdy otwiera usta, bo ma tak krzywe zęby, dasz wiarę? Ale Twoje zęby są bardzo ładne. Jesteś ogólnie bardzo ładny. Przystojny będziesz, jak zapuścisz brodę, jak Twój tata/tato (nie wiem, jak to napisać, to Ty jesteś ten mądry..) i urośniesz. Lubię wysokich chłopaków, więc nadal wierzę, że Ty, jako mój ideał podskoczysz w górę i będziesz wyższy o dwie, a nawet trzy głowy!
   Zawsze planuję, że jak już będę rok po osiemnastce to pojedziemy razem studiować na Yale, potem urodzę Twojego syna (jak będę miała trzydzieści lat, bo muszę być mądra i wykształcona w porównaniu do mojej matki, ha ha ha żartuję, bo jeszcze nie da mi kasy na pizzę...) którego nazwiemy Gabriel. Wiem, że nie podoba Ci się to imię, ale przecież.. UGH!! Po co ja to wszystko piszę?! Prawdopodobnie nigdy się nie dowiesz o tym liście, a ja będę żałować, że nigdy Ci go nie doręczyłam. Będziesz miał za żonę piękną brunetkę z pełnymi ustami i dużymi piersiami. Jestem pustą, niską blondynką, która uwielbia chodzić w dwóch warkoczykach w wieku piętnastu lat i jest płaska, jak podłoga w szatni. Ale właśnie taką mnie LUBISZ, nie?


Rosie Peters

   Otarłam łzy, o których się dowiedziałam dopiero wtedy, gdy spłynęły na antyczną kartkę. Zaśmiałam się głośno śledząc ponownie tekst od ostatniego akapitu. Doszłam do wniosku, że w wieku piętnastu lat byłam głupsza, niż moja dziesięcioletnia córka. Przejechałam opuszkami palców po moim podpisie. Jak obco brzmiało nazwisko ojca przy moim imieniu! Złożyłam kartkę na pół i odłożyłam za siebie. Zafascynowały mnie listki papieru, więc sięgnęłam po kolejny. Pierwszy raz w życiu przeglądałam naszą słynną stertę, ponieważ każda z wiadomości była mi już znana. Oprócz tej, którą aktualnie trzymałam w obu dłoniach. Zmarszczyłam brwi i zdezorientowana spojrzałam na datę. Oddaliłam papier od swoich oczu, zamrugałam kilkakrotnie i zagłębiłam się w treść.

                                                                                                                                                    29.09.1997

Kochana Rosie!


   Dziś były urodziny mamy i upiła się jak świnia pod barem, dasz wiarę? Żałuj, że nie widziałaś jej wyrazu twarzy, gdy wróciła do domu. Mój tato tata George był zdruzgotany i zaczął ją wyklinać od latawic. Myślałem że uduszę się śmiechem. Cała sytuacja oznacza tylko jedno- jutro śniadanie robi George, bo matka będzie na kacu. Pozwól, że przyjdę do Ciebie około dziewiątej. Powiedz mamie, ponieważ na pewno będę głodny, bo boję się wejść w tym momencie do kuchni w obawie, że dostanę patelnią w banię. W moim domu odbywa się teraz trzecia wojna światowa i jestem przekonany, że jak dalej tak pójdzie to sąsiedzi wezwą policję.
   Dzisiaj chłopacy gadali o tyłku Mirandy. Nie widziałem nigdy w nim niczego specjalnego! Nawet nigdy na niego nie spojrzałem, więc nie mam czarnego pojęcia o co im chodzi! Zamiast na tyłki dziewczyn mógłbym Ci się patrzeć na twarz, bo jesteś najładniejszą dziewczyną w szkole. Ostatnio Michael powiedział, że jesteś płaską deską, więc go uderzyłem i leciała mu krew z nosa i bałem się, że mnie zawieszą i powiedziałem dyrektorowi, że to nie ja, a potem przyjechali rodzice i wszystko się uspokoiło. Ale nikt, oprócz mnie nie może Cię wyzywać.
   Chciałem Ci powiedzieć, że bardzo mi się podobasz, ale zawsze gdy patrzę na Ciebie z powagą Ty albo biegniesz, albo się śmiejesz z tego, jak mrużę oczy. Nadal nie rozumiem co w tym śmiesznego, ale wiem, że Ciebie wszystko bawi. Jesteś dziwna, nie taka jak inne dziewczyny. Wolisz łazić ze mną, niż gadać o kosmetykach. O, na urodziny nie wiem, co Ci kupić. Może być szminka? Taka czerwona, jak spodnie babki od biologii, gdy ma okres?
   Pamiętaj, jesteś najlepszą dziewczyną na świecie i nie pozwolę, żeby coś Ci się stało, no chyba że będę musiał biec do ciebie z połamanymi nogami. Myślę, że poczekasz i wybaczysz mi to, że nie umiem Ci pokazać, jak bardzo Cię lubię. Gdybym był moją mamą, powiedziałbym, że kocham. Ale to babskie, więc nie.


Liam Hall





   Jak on się zmienił! Od zawsze miałam go takiego przed oczami, jednak nigdy nie miałam jak zagłębić się w jego dawne szczegóły. Pozostał nadal tak samo nie doinformowany na temat tego, co lubią kobiety. Co roku na urodziny wyprawiał mi przyjęcie, na którym były tylko trzy osoby, łącznie ze mną i z nim. Przeczytałam list trzy razy i przytuliłam go do siebie, jakbym mogła zmaterializować piętnastoletniego chłopca, który to pisał. Trwałam tak całkiem długo, dopóki nie postanowiłam odłożyć kartek na ich właściwe miejsce. Moja walka ze sobą toczyła się co dnia. Miałam ochotę pobiec na dół i pokazać mężowi to, co znalazłam. Okazało się to zbędne.
-W końcu go dostałaś.- powiedział intensywnie wpatrując się w moje oczy.







czwartek, 4 czerwca 2015

Rozdział 8, Liam

   Wsłuchiwałem się w doskonały dźwięk wiolonczeli wpatrując się w kolorowe łąki, które karmiły mnie swoim pięknem. Byłem gdzieś indziej, nie wiedziałem gdzie. Uciekałem w swojej podświadomości, wciąż oddalałem się od tego, co powiedziała moja żona. Jej słowa ciągle krążyły mi w głowie. Trudno było mi to przyjąć do siebie, tym bardziej, że nie wiedziała kompletnie nic. Kilka razy usiłowałem jej powiedzieć jak było na prawdę, jednak nie dała mi zwyczajnie dojść do słowa. Bałem się krzyknąć, jakby mój głos miał moc destrukcyjną. Uważałem na słowa, każde z nich było przemyślane i odpowiednio dobrane. Marzyłem, by Rose dowiedziała się, co tak na prawdę wydarzyło się na imprezie pożegnalnej. Z perspektywy każdego innego człowieka miałem bardzo wiele okazji, by ją oświecić. W okrągłe dwa miesiące mogłem przedstawić jej każdą scenę tamtej nocy. Chciałem po prostu widzieć, ile wystarczy, by nasze małżeństwo, na które tak pracowaliśmy legło w gruzach. Ciężko było mi cokolwiek mówić o sytuacji, która zraniła każdego z nas. Nie chciałem, by Grace nie miała ojca, paliłem się do tego, by zapewnić mojej rodzinie bezpieczną przystań, do której chciałyby wracać po ciężkim dniu. Tak strasznie pragnąłem zyskać na szacunku w oczach najważniejszych kobiet w moim życiu. Dlaczego tak wiele lat okazało się być jak bańka mydlana? Nie byłem w stanie zobrazować żonie tego, co się działo, jednak czułem, że muszę to zrobić upokarzając się przed samym sobą. 
   Dzień był słoneczny, aczkolwiek mrok zapadł dosyć szybko, musiałem wykorzystać ostatni czas urlopu żony, dlatego wszystko idealnie zaplanowałem z nadzieją, że jej się podoba. Wierzyła, że impreza organizowana jest przez mieszkańców hotelu. Była urocza. Gdy zobaczyłem jak wygląda.. myślałem, że moje oczy nie nacieszą się tym cudownym widokiem. Uwielbiałem ją w upiętych włosach i w sukience. Przypominał mi się nasz ślub. Oboje byliśmy zestresowani i zdziwieni, że to się dzieje. Osobiście zawsze myślałem, że będziemy oddzielnie, że ona będzie ze swoim mężem, a ja ze swoją żoną. Obiecywaliśmy sobie wpadać do swoich domów, odwiedzać się i pomagać w złych momentach życia. Dopięliśmy swego, bo od tamtego czasu byliśmy nierozłączni. Rzadko się kłóciliśmy, a jeśli już, to zawsze wychodziliśmy bez szwanku. Od zawsze dla każdego byliśmy jak rodzeństwo, dlatego nie wyobrażam sobie życia bez jej śmiechu. Nadal widzę w przyszłości nasze wyjazdy nad morze, całą czwórką. Nie mogłem jej dojrzeć, wstydzę się tego, ale pomyślałem, że wyszła gdzieś z jakimś facetem. Głowiłem się, gdzie może teraz być. Była tak piękna! Za każdym razem oglądano się za nią, gdy szliśmy we dwoje, pod rękę. Sięgnąłem po piwo, po prostu. Już nie chodziło nawet o moje bezpodstawne obawy. Usiadłem na kanapie i sączyłem napój. Jack zaproponował mi kolejny i skończyło się na tym, że wypiłem sześć puszek. Zastanawiałem się, jakim cudem stoję jeszcze na nogach. Tańczyłem z każdym możliwym człowiekiem na sali z wyjątkiem Lany. Nienawidziłem jej od samego początku. W jej oczach było wypisane ostrzeżenie, nie chciałem się do niej zbliżać. Piwo działało na mnie gorzej, niż kiedykolwiek. Całkowicie zapomniałem o tym, że alkoholizm w mojej rodzinie był przekazywany genetycznie. Jeden dzień mógłby stanowić wyjątek. Po siódmym piwie czułem się ospały i podatny na wszelkie bodźce. Po mojej głowie rozchodził się ból, którego nie byłem w stanie znieść. Potem zadzwoniłem do ojca z telefonu któregoś z chłopaków i dowiedziałem się, że umarła moja mama. Po namowie Lany dobiłem do dziewięciu dawek. Zaczęliśmy tańczyć. Była coraz bliżej, a ja nie stawiałem oporu, gdyż ledwo trzymałem równowagę. Byłem święcie przekonany, że dosypała mi czegoś do alkoholu, jednak do tej pory nie mam takiej gwarancji. Miałem wrażenie, że przekroczyłem śmiertelną dawkę 'magicznego' napoju, bo nastąpiły zaniki pamięci i trudności z mową. Nie widziałem nic złego w tym, że nie hamowała się z dotykaniem mnie, szeptała mi do ucha różne rzeczy, mówiła kilkakrotnie, że jest moją żoną- Rosie. Krótko mówiąc.. doszło do zatrucia alkoholowego, z którym nic nie zrobiliśmy. Nie wiem, do teraz, jakim cudem mój organizm wyparł taką ilość, Bogu dzięki, że nadal tu jestem. Ciągle tańczyliśmy, nie ustępowała. Były dwie kwestie, które mimo wszystko były w mojej głowie. Śmierć matki i Rose, która przecież tańczyła obok. Kilkakrotnie udało mi się połączyć fakty- kolor włosów i sukienka mojej żony się nie zgadzały, kobieta, z którą tańczyłem była za niska. Wiarygodnie wpierała mi to, co miała zaplanowane, a ja łykałem to. Byłem naiwnie wierny tej rurze. Położyłem jej rękę na ramieniu usiłując wykrzesać z siebie jakiekolwiek słowo świadczące o tym, że chcę wrócić. Moje spojrzenie błagało ją o to, by odprowadziła mnie do apartamentu mojej rodziny. Ona jednak chwyciła moją dłoń i zsunęła nieco niżej. Byłem podatny na każdy ruch, poddawałem się jej, jak małe dziecko matce. Udawała zdziwioną moimi gestami, które były kierowane przez nią. Ja po prostu byłem jej marionetką, chciała zaszkodzić Rose. Wiedziałem to od samego początku, dopóki mój stan się nie pogorszył. Moje oczy były przysłonięte jej kłamstwami, które wypuszczała ku mnie raz po raz. Minęło trochę czasu, kiedy uświadomiłem sobie, że zmierzamy, ku jej pokojowi. Był odległy od naszego miejsca zakwaterowania. Nie wiedziałem, gdzie idę.
-Skarbie, idziemy do Anny, jest strasznie głodna.- uspokajała mnie głaszcząc po głowie. Oddychałem głęboko, szedłem za nią bez słowa, bo nie potrafiłem się zorientować, gdzie jestem. Świat wirował mi w oczach, jedyną podporą była ściana i jej wypielęgnowana dłoń. Dusiłem w sobie krzyk w momentach, kiedy pamięć wracała, były to jednak nieznaczne sekundy, które później nie pojawiały się w ogóle. Zasypiałem na stojąco, szedłem z przymkniętymi oczami, a droga wydawała się trwać całe wieki. Nie miałem innego wyjścia i nie byłem zdolny, by się sprzeciwiać. Miałem nieopartą chęć uderzenia tej kobiety, manipulowała moją koordynacją ruchową. Otworzyła mosiężnym kluczem dębowe drzwi, przez które przeszliśmy stosunkowo szybko jak na moje opóźnione tempo. Podparłem się o boazerię, a 'Rosie' zdjęła mi buty nie szczędząc dotyku. Sposób, w jaki to robiła był zachłanny, nachalny i nie podobny do niej. Słowa utknęły mi w gardle, nie byłem zdolny do tego, by mówić. Popatrzyła na mnie i pocałowała mnie w usta. Podniosłem rękę, by ją odepchnąć, lecz ta ciągle powtarzała, że nie jestem sobą i że jest moją żoną. Złapała mnie za rękę i po raz kolejny położyła na swojej klatce piersiowej. Sprzeciwiłem się temu, jednak nie na długo. Zawiesiłem się na jej ramieniu i zacząłem przysypiać.- Nie tak szybko..- zaśmiała się. Zaprowadziła mnie do swojej sypialni, o ile dobrze pamiętam dominowały tam przeróżne odcienie różu, którego Rosie nie cierpiała. 
-Rose.. Nie jesteśmy u nas w domu- majaczyłem. Kobieta zaproponowała mi jeszcze jedno piwo, które wypiłem do połowy. Puszka była objętościowo dwa razy większa od tych, które pochłonąłem na imprezie. Ociężale ułożyłem się w łóżku i pozwoliłem sobie zasnąć. Nie przypominam sobie, by śniło mi się cokolwiek innego, niż nasz rodzinny dom. Zostałem obudzony faktem, że ktoś ściągał ze mnie spodnie. Potem było mi jeszcze łatwiej zasnąć. Po około dwóch godzinach otworzyłem oczy i ujrzałem obok siebie blondynkę z nienaturalnie dużymi ustami. Potrząsnąłem głową, co przyprawiło mnie jedynie o wzmożony ból. Byłem nagi, nie miałem na sobie nic, oprócz śladów jej szminki, co przyprawiło mnie o dreszcze. Nadal nie byłem zdolny by zainterweniować. Przecież to była Rose, byłem pijany i myślałem, że mi się wydaje to, co się akurat dzieje. Przytuliłem się do niej, potem spojrzałem w górę, na jej szkaradną twarz i powiedziałem, by wynosiła się z mojego łóżka, bo czekam na żonę. Zaśmiała się swoim perlistym śmiechem i pogłaskała mnie po policzku mamrocząc coś o tym, że może mnie mieć na jedną noc. Zacząłem wykrzykiwać do niej wymyślone słowa, które nie brzmiały nawet w przybliżeniu tak, jak te, które miałem na myśli. W moim umyśle pobrzmiewało jedno imię- Rose, Rose, Rose. Moja ukochana Rosie! Wstałem z łóżka i w tym samym momencie runąłem na podłogę. 
-Biedny Liam..- westchnęła sztucznie Lana i usiadła obok mnie. Szukałem ręką miejsca podparcia, jednak na swojej drodze napotkałem tylko jej krótką nogę. Wzdrygnąłem się i wznowiłem swoje poszukiwania. Marzyłem, by znaleźć się z powrotem w domu, jednak wydawało się być to niemożliwym celem. Miałem wrażenie, jakbym zaczynał odzyskiwać świadomość, jednak ulotniło się ono, gdy zobaczyłem Annę stojącą obok łóżka. Miała włosy splecione w warkocz. Krzyknąłem w myślach. Tatuś przeprasza, kochanie.. Patrzyłem na nią z uwagą.- Gdzie patrzysz kretynie? Zwijamy się.. 
Ubrała mnie, a trwało to bardzo długo, całą wieczność, którą przeżywałem od nowa, gdy zdawałem sobie sprawę, co zrobiłem. Nie umiałem sobie wybaczyć. Załkałem, a bezczelna pinda wyszła z pokoju i wlała mi do ust jeszcze więcej alkoholu. Po piętnastu minutach płakałem bez opamiętania. Gdy wyszliśmy z domu zacząłem się śmiać na cały korytarz. Spoliczkowała mnie mocno. Usadziła na ławce, upewniając się, czy nikt nie idzie. Wysmarowała sobie usta purpurową szminką i wycałowała moją twarz. Kilkakrotnie ją odpychałem, jednak górowała nade mną siłą. Byłem słaby, tak cholernie słaby. Minęło dwadzieścia minut, zanim znaleźliśmy się przed drzwiami apartamentu mojego, córki i żony. Lana przyparła mnie do ściany i ponownie pocałowała.
-Liamie, nie zapominaj, że twoja matka nie żyje.. I że właśnie zdradziłeś żonę. Teraz powinieneś wejść do pokoju i jej to oznajmić. Jeśli ją kochasz.. ona musi wiedzieć, rozumiesz?- zapytała z nienawiścią w oczach. Pokiwałem głową na potwierdzenie. Stałem oparty o ścianę, która raniła moje plecy. Miałem wrażenie, jakby przyciskały mnie do niej przeciwległe mury. Ponownie załkałem. Długo decydowałem się na wejście do środka. Gdy zaczął dopisywać mi sztucznie dobry humor nacisnąłem klamkę i znalazłem się w środku. Moja równowaga była porządnie zaburzona, jednak zdołałem zauważyć Rosie. Ach, jaka ona była piękna. Nałożyła moją ukochaną bluzkę i.. Liamie, nie zapominaj, że twoja matka nie żyje.. I że właśnie zdradziłeś żonę. Teraz powinieneś wejść do pokoju i jej to oznajmić. Jeśli ją kochasz.. ona musi wiedzieć, rozumiesz? Oparłem się o framugę drzwi i czekałem. Odbiło mi się. Patrzyłem z tępym, lecz szczerym uśmiechem na miłość mojego życia. Przepraszam, Rosie. 
























Rozdział 7, Rosie

Dwa miesiące później
   Grace Rea rozwijała się w zawrotnym tempie. Każdy z nas oczekiwał na jej przyjście na świat. Moja twarz nabrała na pulchności, każdy traktował mnie jak porcelanową lalkę, mimo, że zmiany dopiero przede mną. Między mną a Liamem niewiele się zmieniło, jednak nadal mieszkaliśmy w jednym domu i staraliśmy się jakoś współgrać. Nastąpił remont pokoju naszych córek- tej żyjącej wśród nas i tej nadchodzącej. Okazało się, że pokój Anny może być na prawdę przestrzenny. Podzielony na połowę ścianą okazał się mieć więcej uroku niż niejedna sypialnia z kolorowych magazynów. Miałam nadzieję, że będą żyły w zgodzie. 
   Z okazji wolnego dnia przygotowałam sobie obfity obiad, który po kilku minutach zniknął z talerza. Z dnia na dzień coraz bardziej chciało mi się jeść, nie wiem, czy to jeszcze nie za wcześnie. Patrzyłam na uporządkowaną kuchnię i przed oczami wirowały mi wszystkie chwile, które spędziliśmy w tym domu z Liamem. Pierwszy dzień razem- całą trójką, jego dwudzieste urodziny.. Mój mąż za tydzień kończył dwadzieścia dziewięć lat, a ja nie byłam w stanie zapewnić mu jakiejkolwiek niespodzianki. 
   Siedziałam przed telewizorem i rozleniwiona pochłaniałam popcorn. Obiecałam sobie, że zacznę odżywiać się zdrowiej i zrezygnuję ze śmieciowego jedzenia. Dzisiaj postanowiłam zrobić sobie przyjemność i zrelaksować się oglądając film. Za piętnaście minut powinna wrócić Anna. Uświadomiłam sobie, że powinnam zrobić jej coś do jedzenia, jak zawsze. Atmosfera w domu się zmieniła, jednak pewne zasady nadal panowały w tym domu. Otworzyłam lodówkę i przejechałam spojrzeniem po produktach. W końcu zdecydowałam się na zupę mleczną, którą uwielbiała. Wyciągnęłam też dżem wiśniowy, który idealnie komponował się z mlekiem, nadając daniu słodki, aczkolwiek delikatny smak. Usłyszałam kroki, następnie dźwięk otwieranych drzwi. Uśmiechnęłam się, nie przerywając gotowania mleka. 
-Cześć, Rose. Dzisiaj po prostu wcześniej skończyłem..- odezwał się znajomy głos. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, jak mąż podchodzi i przytula mnie od tyłu, jak zawsze, gdy byłam zajęta. Na to wspomnienie po plecach przeszły mi ciarki, wzdrygnęłam się niewidocznie. 
-O, Liam.. Hej.- rzuciłam nie odwracając się za siebie. Podczas, gdy nasze czułości ograniczały się do zera pragnęłam ich bardziej, bałam się swojej reakcji na jego widok. Zmarszczyłam brwi i uśmiechnęłam się pod nosem. -Chciałbyś może zjeść zupy mlecznej?- mój ton przybrał oficjalną barwę, której się obawiałam. 
-Nie, dzięki..-powiedział obojętnym tonem. Nie mogłam dłużej zwlekać, odwróciłam się do niego i zobaczyłam tę samą twarz, co każdego naszego szczęśliwego dnia.- Ym.. Może ja już pójdę.. 
Nie miałam zamiaru go zatrzymywać, dlatego odprowadziłam go spojrzeniem. Niedługo po tym do domu weszła Anna i uśmiechnęła się serdecznie i cisnęła nonszalancko plecakiem w kąt przedsionka. Spojrzałam na nią badawczo, jednak ta usiadła jedynie na stołku barowym oczekując ciepłego obiadu. Wróciłam więc do gotowania, przemieszałam makaron i po pięciu minutach podałam jej danie. 
-Zapomniałam. Narysowałam wam rysunek na lodówkę..- oznajmiła i tęsknie spojrzała na jedno z naszych wspólnych zdjęć. Wiedziałam, jaki ból sprawiała jej aktualna sytuacja rodzinna, ale byłam uwięziona w poczuciu, że nie mogę nic z tym zrobić. Schyliła się do plecaka, wyjęła kolorową teczkę na prace plastyczne i położyła na blacie białą kartkę. Odwróciłam ją i przyjrzałam się postaciom. Miałam długie włosy i różową sukienkę. Widocznie stałam z profilu, bo półkole, które było na moim brzuchu z innej perspektywy wydawało się być inne. Przyjrzałam się mojej twarzy. Oczy miałam skierowane na postać obok- Liama jak myślę. Niemiły grymas gościł na mojej twarzy, brwi były zmarszczone, usta wykrzywione. Patrzyłam ze złością na Liama, który płakał. Jego łzy ciągnęły się w nieskończoność, w swoich nogach dostrzegłam niebieską elipsę- kałużę z zawodzenia mojego męża. Na drugim końcu kartki była dziewczynka z blond włosami, miała rozpromienioną twarz. Odłożyłam kartkę do szuflady. 
   Padłam zmęczona na łóżko małżeńskie. Chciałam porozmawiać z Anną o tym, co zainscenizowała na swoim obrazku, ale nie miałam na nic siły. Wyciągnęłam telefon z kieszeni jeansów i wybrałam numer do Liama. Napisałam mu sms'a, w którym poprosiłam, aby zjawił się w moim pokoju. Ściany były wypaćkane palcami naszej córki, gdzieniegdzie można było zobaczyć nie do końca zamalowane esy-floresy jeszcze za czasów, gdy miała trzy latka i odkrywała w sobie duszę artystki. 
-Czego chciałaś, Rose?- zapytał nie odrywając ode mnie wzroku. Nie odważył się zrobić nawet kroku, więc poleciłam mu, by usiadł na łóżku, obok mnie. Wydawał się być zaskoczony, ale zrobił to. Tyle słów było w mojej głowie, tyle razy chciałam wykrzyczeć mu wszystko w twarz! 
-Ja nie chcę, żeby nasz kontakt był oparty na oschłym przywitaniu. Mamy dwójkę dzieci, Liam.. Jedno już wariuje, myśli, że jestem tyranem, który sprawia, że płaczesz. To nie może dłużej trwać..
-Co masz na myśli, Rosie?- zapytał drżącym głosem. Widziałam w jego oczach strach i obawę, która wydawała mi się być słuszną. Rzuciłam okiem na jedno z naszych zdjęć- trzy lata temu nad morzem. Doskonale pamiętam naszą radość ze wspólnego spędzania czasu. Pamiętam wzajemną akceptację, zaufanie i wierność. Pierwszy raz od jakiegoś czasu powiedział do mnie Rosie co sprawiło, że słowa, które miałam do powiedzenia utknęły mi w gardle. -Wszystko ci wytłumaczę, proszę.. 
-Nie chcę tłumaczeń, Liam. Chcę, żeby któreś z nas opuściło dom dopóki nie urodzi się dziecko. Później ustalimy, co z rozwodem. 







Rozdział 6, Rosie

   Występ naszej córki nie wskórał nic w moim aktualnym stosunku do męża. Miałam wrażenie, jakby miłość, którą go darzę zatrzymała się w sekundzie, w jakiej wszedł do domu. Moje nerwy narastają za każdym razem, gdy patrzę na niego. Widzę wtedy jak roześmiany oznajmia mi o swoim czynie. Było jednak coś śmiertelnie poważnego w jego rozbawieniu. Nie miałam serca uderzyć go, więc pohamowałam własną chęć, mimo żalu, jaki panował w moim wnętrzu przez własny zakaz. Przepraszał mnie, mówił, że wszystko mi wytłumaczy, jednak ja nie umiałam mu uwierzyć. Odwieczne 'wytłumaczę ci wszystko, to nie tak' nie działa, bo oboje wiedzieliśmy jak to było. Postanowiłam swoje, udawałam nieugiętą. Liam będzie mieszkał na dolnym piętrze, w pokoju jego matki, która odeszła od nas wczorajszego ranka. 
   Dobra, zakochana część mnie tak cholernie chciała przytulić go do siebie, żeby wiedział, jak bardzo może polegać na swojej rodzinie. Wygrała duma, która nie pozwalała mi się nawet do niego zbliżyć. Było mi tak źle z tym, co się stało. Jak mógł mnie tak zranić? Czy było mu źle? Czy miał jakiekolwiek powody, by odskoczyć od naszej rodziny, która zapowiadała się być idealną? Dlaczego zawsze musi coś pójść nie tak? 
-Pogrzeb jest za dwa dni, jak masz zamiar powiedzieć o tym Annie?- zapytał z czułością i żalem w głosie. Patrzył na mnie wciąż tym samym spojrzeniem, co tydzień, czy rok temu. Nic się nie zmieniło. Więc co go nakłoniło do tego, co zrobił? Tak strasznie chciałam wiedzieć, jednak na każdą jego próbę wyjaśnienia mi odpowiadałam nienawistnym spojrzeniem. Toczyłam walkę ze sobą, między dwoma odrębnymi częściami mojego charakteru, który zmienił się nieodwracalnie. Cierpienie nawracało regularnie, już nie miałam gdzie kryć łez, brakło mi siły na udawanie, że nie dotknęło mnie to, co zrobiła moja miłość. W każdej minucie zastanawiałam się, jak mam mu wybaczyć. Coś po prostu odciągało mnie od niego. 
-Ty to zrobisz. Czy nie sądzisz, że powinnam oszczędzić sobie stresu i bólu? Wcale mi nie pomogłeś, Liamie. Powiedziałeś tyle ciepłych słów, w które wierzyłam. Jak mogłeś tak perfidnie mnie oszukać?- zapytałam widząc ból w jego oczach. Postanowiłam kontynuować, by choć w małym stopniu poczuł się jak ja.- Czego ci brakowało? Ciężarna żona to chyba za dużo, tak? Lana jest młoda, śliczna i szczupła, a ja tyję z dnia na dzień, staję się coraz gorsza, a ty się oddalasz. Ale dlaczego? Dlaczego oddaliłeś od siebie moją miłość? Co zrobiłam źle?!
-SŁYSZYSZ SIEBIE?!- krzyknął po czym ściszył głos.- Na prawdę myślisz, że przestałem kiedykolwiek myśleć o tobie? Potrafisz poskładać logicznie fakty? Znamy się cholerne dwadzieścia sześć lat, myślisz, że mógłbym spojrzeć na kogoś innego tak, jak na ciebie? Usiłuję ci powiedzieć, jak było od samego początku, jednak nie dajesz mi dokończyć. Chcesz, żeby tak było? 
-Och, oczywiście! Chodź, skarbie, wybaczę ci to, co zrobiłeś ostatniej nocy, bo powinnam. To przecież tylko zdrada, a ja uwielbiam dzielić się osobą, którą kocham nad życie. I to ja nie umiem logicznie myśleć? Uważasz się za niewinnego?!- wrzasnęłam przez łzy. Spakowałam resztki kosmetyków i wybiegłam z pokoju, w którym leżeliśmy wtuleni oglądając telewizję. Nie umiałam mu wybaczyć w tej chwili nawet, gdy znałam jego dobre intencje. Zawołałam Annę i powiedziałam, że ruszamy w drogę. Patrzyła na mnie ze łzami w oczach w rezultacie czego popchnęłam ją w stronę drzwi. Zanim zatrzasnęłam drzwi z hukiem usłyszałam spokojny głos Liama.
-Proszę, uważaj na drodze, nie jedź za szybko.- zakomunikował ze smutnym uśmiechem. Zamykając drzwi poczułam, jakbym zamykała drogę do naszego wspólnego szczęścia. Załkałam bagatelizując obecność córki. Zaczynałam za nim tęsknić już teraz. Chciałam wrócić, by wtulić się w jego ciepłą klatkę piersiową i poczuć jego dłoń na swojej twarzy. Nie umiałam się pogodzić z tym, że moje zaufanie zmniejszyło się. Umiałam jednak zwalczyć złe myśli, które jedna po drugiej wskakiwały do mojej głowy i burzyły to, na co oboje pracowaliśmy. Otworzyłam drzwi i czekałam, aż wyjdzie, by zobaczyć, kto jest gościem. 
-Liam, zbieraj się. Nigdzie nie pojedziemy oddzielnie.- obwieściłam. Objął mnie spojrzeniem i bez słowa poszedł do pokoju. Tak myślałam. A nie, jednak nie tak. Mąż wrócił z brązową walizką. Wyszłam, wiedząc, że podąża za mną. Za chwilę musiałam odegrać scenę z filmu o idealnej rodzinie, ale przed tym, będąc wszystkiego pewna, postanowiłam zniszczyć swój wizerunek w oczach ludzi, których widziałam prawdopodobnie dzisiaj ostatni raz. Zerknęłam na córkę i męża, powiedziałam, że powinni wpakować walizki do bagażnika. Jak na komendę oboje zerwali się z miejsca, Anna chwyciła swoją walizkę, a Liam wziął dwie pozostałe i opuścili korytarz. Poczekałam, aż znajdą się w bezpiecznej odległości od holu. Wyciągnęłam klucz z drzwi i zbiegłam po schodach. Znalazłam się w recepcji, gdzie siedzieli wszyscy moi dotychczasowi znajomi. Uśmiechnęłam się do Daisy i Alice. Oddałam klucz facetowi w uniformie i podeszłam do dziewczyn na kanapie. 
-Lana.. ym..- uśmiechnęłam się do niej.- Możemy porozmawiać? 
-Oczywiście, Rose.- wydęła usta i uniosła brwi. Podparła brodę dłonią i patrzyła z wyczekiwaniem na mnie. Sarkastyczny uśmiech zszedł jej z ust pełnych botoksu, gdy z całej siły uderzyłam ją w twarz. 












Rozdział 5, Anna

   Rankiem nie usłyszałam radosnego śmiechu mamy i starych piosenek z radia uwielbianych przez tatę. Przeciągnęłam się leżąc na łóżku, zrzuciłam z siebie kołdrę i przejrzałam się w lustrze wiszącym na ścianie. Zignorowałam jakość.. mnie, bo wydawało mi się, że mam teraz większe zmartwienia. Była dziesiąta przed południem, o tej porze zwykle mama krząta się po kuchni i robi śniadanie. Zamknęłam drzwi za sobą wychodząc. Wejście do pokoju rodziców było wręcz zabarykadowane, więc postanowiłam podejść do niego. Słyszałam płacz jakiegoś mężczyzny, po chwili uświadomiłam sobie, że jest poplątany z głosem. Głosem mojego ojca. Mama najwidoczniej milczała, bo do moich uszu nie dochodził dźwięk jej kojącego, delikatnego głosu. 
-Proszę cię, Rosie..- Jego głos był przepełniony smutkiem. Błagał ją o coś, ona pozostawała nieugięta. Czułam się przy tych drzwiach jak szpieg, postanowiłam odejść, w czym poparły mnie coraz głośniejsze kroki. Pobiegłam bezgłośnie do mini kuchni i usadowiłam się na krześle przy stole. Apartament był wielki, nie wiem, dlaczego mama mówiła na niego 'pokój'. Zapewne porównywała go z naszym domem, który w magiczny sposób został rozbudowany. Podziwiałam moich rodziców. Do kuchni weszła mama. Popatrzyła na mnie i posłała mi jeden ze swoich najbardziej sztucznych uśmiechów.
-Za trzy godziny wyjeżdżamy..- rzuciła szorstko. Zmierzyła mnie wzrokiem i dała mi nim do zrozumienia, że powinnam zacząć się zbierać. Nie zrozumiałyśmy się, ponieważ ja czekałam, aż jak zawsze zrobi mi śniadanie. Po mniej więcej minucie poszłam do ich sypialni i zobaczyłam tatę, który ukrył twarz w dłoniach. Gdy spostrzegł się, że nie jest w pokoju sam uśmiechnął się szczerze przez łzy i przeczesał włosy palcami. Był załamany, nigdy nie widziałam go jeszcze takiego. Objęłam go, bo bałam się zapytać, o co chodzi. Wiedziałam, że potrzebował tego tak, jak ja gdy przychodził do mnie. 

-Tato, za kilka godzin wyjeżdżamy, musisz się szybciej zbierać..-powiedziałam, a on zamknął oczy i się uśmiechnął. Usłyszałam także donośny płacz mamy z kuchni. Wyjęłam jego walizkę spod łóżka i zaczęłam wrzucać do niej jego rzeczy jedna po drugiej. Zdyszana ponownie usiadłam obok niego. Uśmiechnęłam się ciepło i wyjaśniłam, że będzie dobrze. -Teraz idę się pakować. Ty też musisz, bo się spóźnimy. Dobrze wiesz, jak mama ceni punktualność.
Wychodząc zobaczyłam zapłakaną Rosie, przytuliłam się do niej czule i odeszłam bez słowa. Cokolwiek się działo z moimi rodzicami musiałam jakoś to naprawić. Musiałam, po prostu nie było innego wyjścia. Usiadłam spokojnie na łóżku, zamknęłam oczy i zaczęłam obmyślać plan pomocy mojej rodzinie. EUREKA! Wyciągnęłam zielone jeansy z torby i zaczęłam szukać po kieszeniach skrawka papieru. Rozwinęłam list i przeczytałam go po raz setny.


                 29.10. 2000

Drogi Liamie, 
   Bardzo tęsknię za Tobą. Nigdy nie myślałam, że nasza rozłąka będzie kiedykolwiek istniała, co mówić o trudnościach, które napotkaliśmy rozdzielając się. Przecież rzadko kiedy ktoś taki jak my rozdziela się na dwie części. Nie tak to planowałam. Bardzo się cieszę, że w końcu mnie posłuchałeś, jednak nie takie były moje wyobrażenia. Mieliśmy się pożegnać, nie pamiętasz? Miałeś przyjeżdżać do mnie na kawę i obsypywać moje dzieci żartami, tymczasem wyjechałeś. Chcę wrócić do Ciebie, ponieważ trudno mi jest radzić sobie tutaj sama. Minęły już dwa miesiące od moich osiemnastych urodzin. Myślałam, ze każdy dzień jako osiemnastolatka spędzę z Tobą. NIE MIAŁEŚ WYJEŻDŻAĆ BEZE MNIE, BO KOCHAM CIĘ NAJBARDZIEJ, JAK MOŻNA KOGOŚ KOCHAĆ. Zgadzam się, będę się uczyć na Harvardzie z Tobą. Powiedz mi tylko, jaki kierunek mam wybrać. Nie stracę Cię kolejny raz. Odpowiedz.

Twoja Rose.


   
   -Dobra, czy wyglądam jak ktoś, kto chciałby patrzeć, jak rodzice się kłócą?!- krzyknęłam bezprawnie wchodząc im do sypialni. Zbagatelizowałam ich smutne miny, nie patrzyłam na reakcje. Odwinęłam list i zaczęłam czytać go na głos. Na ich twarzach zagościł niepokój, mama zaczęła płakać, ojciec ponownie wytarł oczy. Oboje się uśmiechali, jednak twarz mamy zmieniła wyraz po spojrzeniu na Liama. Zmarszczyła brwi i patrzyła na mnie pytająco. -Strych, kupka z listami, jeszcze przed naszym wyjazdem. Wiem, że wcale nie poznaliście się na uczelni. Znaliście się wcześniej, o wiele wcześniej. Czy nie sądzicie, że nie możecie niczego zakończyć? Nie teraz, co będzie z dzidziusiem? A co ze mną? Przecież zawsze było tak super.. 
Mama podeszła do mnie i objęła mnie.Szepnęła coś o tym, że nic nie rozumiem. Patrzyłam na nią w wyczekiwaniu, z nadzieją, że cokolwiek mi powie, jednak wiedziałam, że moje zamiary są zbędne. Oni i tak zrobią tak, jak będą chcieli.
-Anno.. Tatuś nadal będzie z nami mieszkał..-mówiła do mnie, jakbym miała pięć lat. Jakbym nie wiedziała, że się rozwodzą.